„W Polsce upały” donoszą: rodzina, znajomi i media, ale Paryż nadal
ciężko pracuje na pierwszą pozycję w kategorii „najgorsze pogodowo
miasta” w moim prywatnym rankingu. Wczoraj od południa słońce zaczęło
nieśmiało wyglądać zza chmur, więc wśród turystów i mieszkańców było
słychać gromkie „hurrrra!”. Ale, ale! Nadal nie jest tropikalnie i np ja
wkładam na siebie 3 warstwy. To znaczy tropikalnie to poniekąd nawet i
było, deszcz przez ostatni miesiąc padał regularnie, dzień w dzień, po
południu.
W związku z powyższym te zdjęcia, robione ponad miesiąc temu w Londynie,
nie są znowu tak bardzo „nie na czasie”, a że je lubię, a Londyn to
nawet kocham, postanowiłam je mimo wszystko zamieścić i wypełnić też w
ten sposób częściowo obowiązek kronikarski.
I teraz! Przechodzimy do tzw clou: Hortensja na słitaśnych fociach z
podróży czyli złote rady (bez których nie moglibyście żyć, nieprawdaż?)
jak zapakować walizkę na krótki, weekendowy wyjazd :) No bo przecież
spędzając miesiąc na planowaniu weekendu, zastanawianiu się co też tym
razem odwiedzimy, a jednocześnie pakując się przez godzinę przed
wyjazdem i ściągając niewyprasowane ciuchy z suszarki, jestem w tym
specjalistką, tak czy nie?
Po pierwsze więc- ja wiem, że to jest niesamowite odkrycie, ale parka
naprawdę jest dobra na wszystko, chroni przed deszczem, chroni przed
wiatrem, ma kieszenie, ma uniwersalny kolor...no czegóż chcieć więcej?
Po drugie więc- płaskie buty lepiej nadają się na kilka godzin
zwiedzania, niż buty na obcasie. Ja wiem, wiem, że to odkrycie na miarę
nagrody Nobla!
Po trzecie więc- sweter w paski musi robić za cały styl.
Po czwarte więc- wzorzysta chusta też na szczęście dodaje stylu.
I wreszcie po piąte- jak zaplącze się do walizki jakaś jedna sukienka,
wygodna, pasująca do wszystkiego to jeszcze lepiej. A że jest na tyle
krótka, że podwiewa ją wiatr gdy jedziemy na rowerze? Pfff, to tylko
dodaje pikanterii londyńskim ulicom.
I tak o, tyle o strojach w Londynie. A żeby jeszcze było o modzie to
mogę opowiedzieć o shoppingu w Londynie (bo podobno po to się tam
jeździ). Mój shopping w Londynie był bardzo owocny, zakupiłam sobie
bowiem rycinę starą (akwafortę dokładnie) na Portobello i torebkę
pysznej herbaty Lady Gray na targu w Greenwich. No szał ciał po prostu.
Podjęliśmy jedną próbę zmierzenia się z Oxford Street- próba została
przegrana z kretesem. Nawet, nawet weszłam na 10 minut do Primarka. To
znaczy P. dał mi 20 miut i powiedział, że będzie czekał pod łukiem.
Weszłam na 20 minut, wyszłam po 10. Ten sklep mnie po prostu przeraża,
nie wiem zresztą czy bardziej sam sklep „100% polyester” czy te tłumy
ludzi wrzucające wszystko jak leci do koszyków, z dzikim błyskiem w oku.
Tyle o Londynie. Więcej o podróży tutaj. W poczekalni jeszcze zdjęcia z Wielkanocy, ale przynajmniej temperaturą już bardziej zbliżone do obecnej aury. A na następne będę musiała poczekać, aż usunę usterkę w aparacie.