piątek, 16 marca 2012

W poszukiwaniu promieni słońca

Fotografia to jak wiadomo „rysowanie za pomocą światła”, więc poszukując promieni słonecznych dla „narysowania” tych kilku zdjęć biegaliśmy po całym parku. Tym bardziej, że cekinowy beret aż sam się prosił o kilka blików. Paryż zaś nie jest zbyt łaskawy jeśli chodzi o pogodę (naprawdę nie rozumiem, czemu nie stawia się go na równi z Londynem). Ale ostatecznie udało się i trochę blasku słonecznego utrwaliliśmy na błonie...eeee, na matrycy.

Beret zaś był zarzewiem konfliktu z fotografem. P. stwierdził bowiem, że jest „zbyt dziwny” i on się wstydzi ze mną po tym parku biegać. No naprawdę no, powiedziałam mu, żeby obserwował przechodniów i jeśli pięć osób się za mną obejrzy, to go zdejmę! Ostatecznie stanęło na tym, że ponieważ był to akurat karnawał, dziwacy na ulicy nie szokowali i tak oto berecik został uwieczniony na zdjęciach.

W cyrkowy jakby nie było (czyż nie?) styl wpisał się trochę sweter- wygodny, wełniany TH za 4 zł.- zakup zgodny z moją nową „filozofią” zakupów (ależ to górnolotnie zabrzmiało!), ale o niej kiedy indziej.


 
 
 
 beret- H&M% | żakiet, rękawiczki- La Redoute | sweter- sh | spodnie- Mango | buty- André

Jeszcze tylko przykład paryskiej pogody...
 
...oraz pierwsze oznaki wiosny (a było to jakiś czas temu):

środa, 14 marca 2012

Rozstania i powroty

W mojej blogowej „karierze” miałam swoje wzloty i upadki. Łezka mi się w oku kręci jak pomyślę o moich początkach w 2008 roku, kiedy to zainspirowana kolażami Pyzy, zdjęciami lumpeksowych zdobyczy Kajakowo, kolorami Anio, fantazją Pangenialnej (ach gdzież one?) dołączyłam do tego fantastycznego grona „stworzonego” niejako przez Ryfkę. Potem nagle wszystko to wybuchło, nabrało tempa, niektórzy gdzieś po drodze zrezygnowali, niektórzy się rozpędzili, ja próbowałam dotrzymać kroku. Nie zawsze się udawało, życie pisze różne scenariusze, miewałam przerwy, wracałam...

Ostatni raz napisałam w sierpniu. Potem znów nastąpił kryzys. Nie była to jakaś szczególna decyzja, po prostu brak czasu, brak motywacji, czasami zniechęcenie. Blogosfera zaś rozrosła się do takich rozmiarów, że zaczęło to przekraczać moje wyobrażenia. Czasami mnie to cieszy, czasami przeraża. Tak jak teraz, gdy szukałam nazwy dla tego bloga (chciałam zmienić platformę dla wygody, jednocześnie zostając Hortensją, bo tak już od czterech lat egzystuję w tym naszym matriksie) i wszystkie adresy z „hortensją” w różnych językach były już zajęte- przez blogi o jednym poście. Oparłam się pokusie międzynarodowości, odrzuciłam angielskie nazwy i pozostałam „zieloną hortensją”.

I tak oto znowu jestem. Zastanawiałam się długo czy warto, mówiłam sobie „za stara już na to jesteś”, „po co ci to? I tak świata swoimi ciuchami nie zmienisz”. Ale ostatecznie stwierdziłam, że warto mieć swoje miejsce, żeby w tym internecie być jakąś konkretną osobą, żeby na innych blogach, na forum podpisywać się swoim blogiem. Bo ja lubię blogosferę i chcę w niej istnieć.

A żeby cała przeszłość moja blogowa nie odeszła w niepamięć zamieszczam wyrywki ze starego bloga. Więc ku pamięci- podróż do przeszłości, aż do pierwszego "ałtfitu".